Marta Grzebuła opowiada o konflikcie z Pawłem Pollakiem i pozwie

3614198297_f4595e07c4_bPojawiają się głosy, że z dużej chmury mały deszcz i chodzi tylko o promocję książki. Naprawdę zamierza Pani pozwać Pawła Pollaka?

M.G: Książka, o której mowa jeszcze nie istnieje. Z autorskiego blogu został pobrany fragment powieści, którą piszę. Szukałam odpowiedzi, czy przekazane emocje trafią do czytelnika. Okazało się, że tak.

A co do moich zamiarów, przepraszam, ale póki co nic więcej nie mogę powiedzieć.

Ta sytuacja i dla mnie nie jest komfortowa, ponieważ dotyczy strefy moich osobistych odczuć. Ale zapewniam, że i dla czytelników którzy do mnie piszą, również taka nie jest. Wyrażają słowa poparcia. A mnie nie o taki rozgłos chodzi, jaki Pan Pollak wokół mnie zrobił.

Zastanawiam się, czy aby przypadkiem nie muszę zacząć mu dziękować?

Okazuje się, że dzięki temu, co i jak pisze on i komentatorzy na jego blogu, zyskuję czytelników. Mam coraz więcej słów poparcia. Moja skrzynka mailowa pęka, analogicznie jest na Facebooku.

Przekazywane są mi też słowa pogardy, która emanuje z tekstów komentatorów jak i wspomnianego blogera. Cytują je ludzie, wyrażając jednocześnie troskę. Są obserwatorami. A tych jest niezliczona ilość. 

Za co?

M.G. Za co? To też informacja, którą póki co muszę zachować dla siebie. Moim zdaniem Paweł Pollak z założenia nie cierpi idei (i możliwości, jaką daje) Self-Publishing. Gardzi nim. Słowa pogardy kieruje też do autorów, którzy wydają ze współfinansowaniem. Każda z tych opinii jest krzywdząca, a i gros ludzi wydających w ten sposób nie zasługuje na takie potraktowanie. I co istotne w moim przypadku, ja sama wydałam ze współfinansowaniem tylko 5 na 18 wydanych pozycji (w tej liczbie są dwa wznowienia). 

Boli mnie stronniczość wypowiedzi wspomnianego blogera, jak i komentatorów, którzy być może pod wpływem emocji dali się zwieść. Po prostu oszukać. Niestety w moim odczuciu ktoś, kto opiera swoją opinię tylko na fragmencie i wyrokuje o całości danego tekstu, popełnia błąd.

Zdarzyły się trzy nieprzychylne recenzje moich powieści, konkretnie dwóch. Owe Panie, recenzentki – blogerki, wykazały się wiedzą nie tylko dotyczącą  całości książki, ale i ogólną, na pewno równą P. Pollakowi. I ze znawstwem podeszły do tematu. Rzetelnie wykonały swoją pracę. I nie ukrywam; wiem, że Paweł Pollak posiada dużą wiedzę… Lecz z całą mocą, całą stanowczością, stwierdzam;

Prawem tego pana jako czytelnika jest poddać ostrej krytyce moje powieści. Ale nie mnie samą personalnie. Gdy pierwszy raz zetknęłam się z jego opinią o tekście, który uznał za mojego autorstwa – choć wcale tak nie było –  oburzyłam się bardzo. Usiłowałam wyjaśnić to nieporozumienie, ale po jakiś czasie odpuściłam. Nie dotarły rzeczowe argumenty, więc dałam sobie spokój. Minął jakiś czas, a ten pan wziął się za powieść „Obsesja” – przy czym nie kupił jej, pobrał tylko darmowy fragment (co też o czymś świadczy) – i poddał go ostrej krytyce. Przyznaję, że dość merytorycznej, nawet mu podziękowałam za taki trud, za tak dogłębną analizę, lecz zapytałam dlaczego ograniczył się tylko do fragmentu. Nie było odpowiedzi. Ten pan, powtarzam,  gardzi autorami, którzy wydawali – kiedyś – ze współfinansowaniem lub wydają, jako self-publishing. I to jest drugim punktem zapalnym.

Pan Pollak ponad rok temu zainteresował się mną… ( no właśnie, czy jako „nieudolną”, jak mnie nazwał – autorką, czy może pod innym względem wzbudziłam w nim emocje 🙂 ? Nie wiem.)

Sam twierdzi, że tylko trzy razy, wydał „wyrok” na mnie. Na mnie? Co to znaczy? Jak mam to rozumieć?

Ale tak, to prawda, tylko trzy razy.  Lecz ile razy, tak przy okazji innych wpisów, raczył o mnie wspomnieć i wyrazić pogardę? Przestałam liczyć. Za każdym razem, gdy pojawia się w jego tekstach słowo „self” lub „współfinansowanie”, zjawia się też moje nazwisko, oczywiście w odpowiednim kontekście, z mocną ironią, kpiną. Ale milczałam… lecz gdy przeczytałam, że dołoży wszelkich starań by mnie zniszczyć, wyeliminować (to nie cytat, lecz oddaje sens) postanowiłam działać.

I powtórzę raz jeszcze te same słowa, które padły w wywiadzie udzielonym wczoraj blogerce Pani Paulinie…

Znosiłam cierpliwie ataki (bo tak to odbieram), ale choć określają mnie „ugodowa, do rany przyłóż” to są granice, których się nie przekracza. Nie jestem chwastem, by mnie tępić. Nie jestem stonką, by mnie unicestwiać. Mam takie samo prawo do życia, do realizacji marzeń jak wszyscy, jak każdy. I tego nie pozwalam sobie odebrać. Jak również nie pozwolę więcej mnie obrażać. Szanuję opinie innych, nieważne, że są subiektywne, przecież moje są takie również.

Autor to nie rycerz w złotej zbroi machający szpadą, lancą czy czymś innym. Autor ma mieć świadomość, że – choć nazywa swoje książki „dziećmi”- ma pozwolić im wejść w świat czytelnika i nie gryźć, nie kopać gdy ktoś, w jego mniemaniu, je zaatakuje. Dystansuję się od tego typu emocji. Napisałam, jak umiałam na tym etapie wiedzy, najlepiej jak mogłam, a teraz „idź w świat”, a ja będę o krok za „tobą”, ale tylko jako obserwator. Taką mam zasadę.

Znają się państwo prywatnie?

M.G.

Ponoć jesteśmy, bądź byliśmy sąsiadami – dzieli nas ulica (okazało się, że nie tylko) 🙂 Poznałam Pawła Pollaka na LiteraTura 2013 organizowanej we Wrocławiu. Znajomość powierzchowna; uścisk dłoni, skinienie głową, uśmiech… i tyle. Więcej nie mogę powiedzieć, przepraszam.

 

Nie ma szansy, by jakoś się dogadać? Ewentualne przeprosiny nie wchodzą w grę?

MG. Oczywiście, że tak. Gdyby tylko Pan Pollak usunął teksty kipiące wrogością do mnie jako człowieka, nie byłoby sprawy. Mnie nie interesuje to, jak „zjechał” ten czy tamten tekst… jego prawo. Mogę być dla niego grafomanką. Wszystko, co ogranicza się do strefy „Autor-Recenzent”, jest do zaakceptowania. Lecz gdy w grę wchodzi jawne prześladowanie, urąganie, to zmienia się postać rzeczy. Wyszłam z propozycją (nawet wzajemnych) przeprosin. Bo i mnie puściły nerwy. Ale nie było, i do dziś nie ma odzewu. Myślę, że Paweł Pollak tak daleko zabrnął, że niezręcznie jest mu się wycofać. Nie wie, że nie oczekuję wykasowania recenzji, lecz zwykłego, np.;

Marto przepraszam, jeśli tak odebrałaś moje słowa. To nie atak na ciebie, jako człowieka, kobietę, ale nie uznaję twojej działalności, twórczości… (itd)”

I to by starczyło.

Nie boi się pani, że cała sprawa zostanie odebrana tak, iż pozywa pani recenzenta za negatywną opinię?

M.G. Jeszcze raz, całą stanowczością PODKREŚLAM, to nie z powodu złej recenzji. Bo ta powieść nie istnieje na rynku… Jej fizycznie nie ma. Pojawi się, być może, dopiero w przyszłym roku.  Ani też pierwsza recenzja (dotycząca pewnego opowiadania), która pojawiła się na blogu P. Pollaka, nie dotyczyła tej powieści. Bo to nie był mój tekst. Już tyle razy o tym pisałam, tłumaczyłam, że zaczyna mnie to męczyć. Tłumaczenie się, że „nie jest to mój kawałek podłogi” staje się przykre. I to nie ja na tym się „wyłożyłam”, a pan Pollak.

Bo jak nazwać to, co uczynił?

Podpisał moim nazwiskiem i zrecenzował tekst, którego nigdy nie napisałam. Napisany był ponad rok temu, jeśli nie więcej, z kilkoma blogerami. Nawet, o ile wiem, wciąż „krąży” w sieci. Chyba jest również na którymś z moich blogów. Moją częścią było kilka zdań, nawet już ich nie pamiętam. Chciałam zachęcić innych do pisania. Jedynie tytuł był mój. Ponieważ na spotkaniach autorskich mówię o tym, że „słowa są obrazami” zapragnęłam tego samego na szerszą skalę. Na spotkaniach proszę o udział w tworzeniu mini-opowiadania… I tak było w tym przypadku. Słowa miały wpłynąć na wyobraźnię ludzi, sprowokować by zechcieli napisać opowiadanie. Stąd tytuł, moim zdaniem, dość mocny…

 Błąd polegał na tym, że (kierując się prośbą osób biorących udział w „zabawie”) nie umieszczałam nazwisk. Z czasem nawet pseudonimów. A potem widząc coraz mniejsze zainteresowanie, zarzuciłam pomysł. I tak krąży ono samotne, zapomniane w sieci. Lecz kto wie czy do niego nie wrócę?

Jedynie „Obsesja” była moim tekstem. Lecz, jak mówię od samego początku, Paweł Pollak pobrał darmowy fragment – nie wiem skąd – i na jego podstawie wydał „wyrok” na całość powieści… i na mnie. Wtedy pojawiło się sporo agresywności słownej pod mim adresem. Ale największym, moim zdaniem, nietaktem z jego strony, było wciągnięcie recenzentów do „wojny”, którą ze mną rozpoczął.  Zarzucał im i mnie kumoterstwo… Nie mógł pojąć, jak oni mieli śmiałość wyrazić dobre opinie. Nie przebierał w słowach. Osądzał ich od czci… Sugerował zupełny brak wiedzy, gustu, a nawet w sposób dyplomatyczny posądzał o chęć przypodobania się mnie, jako autorce. Ba! nawet sugerował, że to ja wymusiłam na nich dobre recenzje. Tylko niby jak miałam to zrobić? Lecz i to przemilczałam. Recenzenci próbowali się bronić, ale zostali zaatakowani ponownie – przez Pawła Pollaka.

Wszyscy wiemy dobrze, że w „białych rękawiczkach” można zrobić i powiedzieć wszystko. Pod warstwą słów kryje się bardzo czytelne przesłanie. Czasem zastanawiam się dlaczego Paweł Pollak myśli, że „ktoś jest tak głupi, jak on mądry”?

Zadziwia mnie w tej swojej pewności o nieomylności, jak i wszechwiedzy, którą myśli że posiada. Lecz dlaczego sądzi, że jest sam? Nie wiem. Znam mądrzejszych ludzi od niego…

Najgorsze jest to, że wciągnął w tę prywatną wojenkę bardzo wartościowe osoby, które – co przyznaję ze smutkiem – też nie akceptują mojej twórczości. Ale żadna z nich nigdy nie zaatakowała mnie personalnie, NIE PONIŻYŁA, choć ich słowa bolały. Podzieliły się ze mną swoim zdaniem na mój temat. Okazałam im szacunek równy temu, który został mi okazany. Lecz poprzez pryzmat słów i agresji wspomnianego blogera myślę, że i te osoby nieco poniosło. Przecież już raz dały mi znać co sądzą na mój temat, jako autorki, wiec dlaczego pozwoliły sobie na kolejne wmanewrowanie się w „wojnę Pollaka”? Poddały się, (czy nieświadomie?) manipulacji. Nie wiem. Nie rozumiem. Ale coraz mniej zaczynam rozumieć, gdy przyglądam się temu co dzieje się w tym „świecie”.

Jakiego rozstrzygnięcia w sądzie Pani oczekuje?

Posądza się mnie o brak wiedzy, ba! nawet wyobraźni. Sugeruje się, że nie znam litery prawa. Tak, nie znam, lecz to co powinnam wiedzieć, wiem.  Nie jestem dzieckiem. Nie wierzę w bajki, w których  zwycięża dobro, a sprawiedliwość pędzi na ratunek na białym koniu… 🙂

Stąpam twardo po Ziemi.

Znamy wszyscy powiedzenie; „gdzie drwa rąbią tam wióry lecą”, i mnie o te właśnie „wióry” chodzi…

Istnieje coś takiego jak ZASADY, NORMY, ETYKA, SZACUNEK, EMPATIA, a moim zdaniem wszystko zostało przekroczone.

Mało tego nastąpiło wręcz brutalnie złamane wszelkich praw-zasad między ludzkich. A gdy „łamie się prawo” ponosi się karę.

Zadam Państwu pytanie…

Co ma uczynić człowiek, który czuje się prześladowany, szykanowany, zaszczuty?

Czy nie ma prawa szukać sprawiedliwości…?

 Właśnie jej będę szukać.

Ale jak wspomniałam, jestem realistką…

I to nie jest tak, że dziś składam pozew, jutro sprawa.

Wszyscy mamy świadomość, ja też, że to przechodzi w miesiące… oby nie w lata.

Nie liczę na cud, lecz na obiektywne spojrzenie na sprawę. Wszyscy – ja, Paweł Pollak i dziesiątki innych osób – zostaliśmy porwani przez wir słów, pretensji, i tylko ktoś z zewnątrz zdoła rozstrzygnąć te kwestie.

A mnie, raz jeszcze podkreślam, nie o recenzje chodzi, a o to co dotknęło mnie bezpośrednio, jako człowieka i jako kobietę…

Będzie Pani domagała się, by obraźliwe treści zostały usunięte? Co z recenzjami?

MG: Tylko pojedyncze słowa, skierowane pod moim adresem, jako człowieka. Nic innego mnie nie interesuje.

Paweł Pollak twierdzi, że pewna postać w Pani książkach została zainspirowana jego osobą (chodzi o bohatera krytykującego Alana Malarkeya). To prawda?

MG: Och, Paweł Pollak ma bardzo wysokie mniemanie o sobie… Szkoda, że ja takiego – o sobie – nie mam. Więcej we mnie pokory…

Alan i jego świat emocji, jak i inni bohaterowie, to fikcja.

Szukanie inspiracji to poszukiwanie wszystkiego tego, co stanowi składową życia… Ja podpatruję, przetwarzam, a potem przekładam wszystko na „swój grunt”, więc można było tak odebrać ten tekst. I nie ukrywam (zawsze jestem szczera, czasem za nadto), że bez problemu wcieliłam się w postać Alana. Gorzej z „prześladowcą”. Mam pewien zwyczaj – nie opisywać czegoś, czego nie rozumiem i czego nie przeżyłam. 

Prawda jest jedna; myślałam – tworząc konspekt – w większej skali, niż „czubek nosa” (choć przyznaję, nie od samego początku).

Wokół nas jest zbyt wiele ludzkiej złośliwości i to na co dzień. A i każdy autor ma „swojego hejtera”. Chciałam opowiedzieć o tym tak skomplikowanym, w moim odczuciu, świecie emocji, w które nierzadko zostaje on wciągnięty… Cóż, akcja-reakcja. 

I to właśnie o tym jakże dynamicznym, a i demonicznym świecie piszę, ukazując jednocześnie oba „światy” – autora i czytelnika. A że przy okazji snuję wątek tajemnicy, sekretów z przeszłości, no cóż, to są już inne emocje. Chcę, aby czytelnik mógł „odetchnąć”. Powieść jest wielowątkowa i nie skupia się na autorze i jego „prześladowcy”.

Ale zanim ją wydam minie rok… jak nie więcej. Wtedy nikt niczego nie będzie pamiętał, więc na cóż mi dzisiaj rozgłos?

Dziękuję za poświęcony czas!

 

M.G: Ja również dziękuję. Pozdrawiam serdecznie wszystkich, bez wyjątku.

Rozmawiał: Jakub Jarno. Wywiad przeprowadzony mailowo, w odpowiedziach redakcja nie dokonywała żadnych zmian.

Fot. Sergio Alvarez via flickr (mikrofon-zbliżenie), curtis.kennington via flickr (mikrofon-studio)

Author: Booknews

Ciekawe? Podziel się!