Paweł Pollak odpowiada Marcie Grzebule

5741454316_1c69c2cd17_oSądzi Pan, że ta sprawa rzeczywiście zakończy się w sądzie?

Wygląda na to, że Marta Grzebuła jest tak zdeterminowana, iż rzeczywiście wniesie sprawę do sądu. Czekam na to ze spokojem, nie wierzę, że jakikolwiek sąd uzna, że można obciążyć odpowiedzialnością krytyka za prześmiewczą analizę tekstu. Byłoby to naruszenie jednego z fundamentalnych praw człowieka, jakich dorobiła się zachodnia cywilizacja, prawa do swobodnego wyrażania opinii i poglądów. Pozew Grzebuły jest zamachem na to prawo.

Marta Grzebuła twierdzi, że nie chodzi o recenzje, a obraźliwe komentarze. To prawda?

To zasłona dymna, żeby zataić prawdziwy motyw, jakim jest niezgoda na to, by ktoś, analizując jej teksty, punkt po punkcie udowadniał, że jest pisarskim beztalenciem, i ostrzegał czytelników, że mają do czynienia z grafomanką. Proszę zwrócić uwagę, że Marta Grzebuła, bez przerwy oskarżając mnie o obraźliwe epitety, jak ognia unika podania choćby jednego przykładu. A powód jest taki, że nigdy ani przeze mnie, ani przez żadnego z komentujących na moim blogu nie została obrażona. Zarówno teksty, jak i dyskusje dotyczyły wyłącznie jej twórczości, a jej osoby wyłącznie jako autorki danego utworu. Większość oskarżeń, które sformułowała wobec mnie w wywiadzie dla Państwa, to ordynarne kłamstwa (w tym polegające na wkładaniu mi w usta wypowiedzi, których nigdy nie sformułowałem), co więcej, łatwe do zdemaskowania i zdemaskowałem je we wpisie na swoim blogu pt. „KŁAMIE!”. O poziomie etycznym tej osoby niech świadczy też fakt, że oskarżając mnie o obrażanie i agresję, jak powiedziałem, nie troszcząc się o cień dowodu, sama bez skrupułów mnie obraża i atakuje w sposób urągający wszelkim normom przyzwoitości oraz pozwala na to na swoim profilu innym osobom. I w przeciwieństwie do niej, ja swoje twierdzenie potrafię podeprzeć cytatami: zostałem na przykład nazwany przez nią „dupkiem”, a na jej profilu padły wobec mnie takie określenia, jak „parapet”, „człowiek chory”, „kreatura”, „mały, zajadły człowieczek”.

Zna Pan dwie strony medalu – fach pisarski i fach recenzencki. Jak zachowałby się Pan w analogicznej sytuacji?

W przypadku negatywnej krytyki moich książek zwykle taką krytykę ignoruję. Na początku mnie bolała, ale szybko się zorientowałem, że trzeba się umieć od niej odgrodzić i że to w pisarskim fachu równie potrzebna umiejętność jak sprawność językowa (bo żaden autor złych ocen nie uniknie). Obecnie negatywna recenzja nie tylko nie zakłóca mi snu, ale zapominam o niej w godzinę po przeczytaniu. Z rzadka podejmuję polemikę, ale dotyczy ona konkretnych rzeczy, a nie ogólnego wydźwięku recenzji. Na przykład jedna z recenzentek zarzuciła mi, że powieść „Niepełni” jest antyfeministyczna, więc przeprowadziłem dowód, że to zarzut od czapy.

Często zdarzają się podobne sytuacje, tj. takie, gdy autorzy mają pretensje?

Zależy od autorów. Prawdziwi pisarze nie, po prostu ignorują krytykę, self-publisherzy pienią się i histeryzują. W podobny sposób jak teksty Grzebuły wyśmiałem na przykład wiersz Macieja Cisły. W tamtym przypadku ani samemu autorowi, ani żadnemu z jego zwolenników nie przyszło do głowy twierdzić, że go obrażam. Mam wrażenie, że niektórzy chcą tu wprowadzić podwójne standardy, rozciągnąć jakiś parasol ochronny nad grafomanami. Z Cisły można się śmiać, bo to prawdziwy poeta i krytyką się nie przejmie, z Grzebuły nie, bo to grafomanka i krytyka ją boli. A przecież sama Grzebuła i inni grafomani domagają się, by uznawać ich za pełnoprawnych pisarzy.

Czy na podstawowym poziomie self–publisher różni się od tradycyjnego pisarza?

Self-publisher zwykle nie ma talentu literackiego. Proszę sobie uświadomić, że z propozycji składanych wydawnictwom przez debiutantów do druku nadaje się maksymalnie pięć procent. Pięć maszynopisów na sto. Reszta to propozycje czysto grafomańskie, nie utwory wtórne, nieoryginalne, pozbawione wartości artystycznych, tylko utwory, których autorzy nie mają podstawowego warsztatu: są na bakier z językiem polskim i nie umieją konstruować fabuły. Kiedyś ci ludzie rezygnowali i znajdywali sobie zajęcie, w którym mogli zrealizować swój rzeczywisty talent, bo każdy jakiś talent ma. Teraz idą do wydawnictw ze współfinansowaniem, które wmawiają im, że są dobrymi pisarzami, a nieprzyjęcie przez normalne wydawnictwo to efekt spisku i polityki odrzucania wszystkich debiutantów jak leci. No, a potem doznają szoku, kiedy recenzent weźmie ich twórczość pod lupę. Prawdziwi pisarze są dużo odporniejsi na krytykę, bo mają świadomość, że skoro ktoś zaryzykował swoje pieniądze, żeby wydać ich książkę, i jeszcze im za tę książkę zapłacił, to nie może ona być tak zła, jak twierdzi krytyk.

Jakiś czas temu wywołał Pan dyskusję, wysyłając najeżony błędami tekst do oficyn oferujących wydawanie za współfinansowaniem, teraz to. Na tle reszty blogerów wypada Pan niemal jak kowboj. Polska blogosfera kulturalna jest zbyt grzeczna?

Każdy pisze swoim stylem, jedni łagodnym, inni ostrym, i uważam, że domaganie się od krytyka, by zmienił styl, jak to niektórzy robią w moim przypadku, jest nie na miejscu. Czego mi natomiast w blogosferze brakuje to żywych dyskusji o książkach, ścierania się poglądów. Można umrzeć z nudów, kiedy pod pozytywną recenzją jest pięćdziesiąt komentarzy i ani jednego polemicznego. Albo kiedy pod negatywną nikt nie bierze książki w obronę, tylko komentujący bezmyślnie przytakują, że tak, na pewno zła.

Marta Grzebuła twierdzi, że sprawę jest gotowa załatwić polubownie, wystarczą przeprosiny. Należą się?

Jeśli ktoś powinien przeprosić, to Marta Grzebuła za skandaliczną próbę kneblowania krytyki i złamanie reguł, jakie obowiązują na rynku literackim. I to nie mnie, lecz czytelników, którym chce odebrać prawo do zapoznawania się z niezależnymi opiniami na temat jej twórczości, i krytyków, których chce zastraszyć. Ja nie wyszedłem poza te reguły i nie mam najmniejszego zamiaru autorki za cokolwiek przepraszać.

Pojawiają się głosy, że oboje Państwo skorzystają na tej sprawie. Zgadza się Pan z tym?

Wzrosła oglądalność mojego bloga, ale trudno uznać to za korzyść dla Grzebuły, bo znacznie większa rzesza osób niż wcześniej dowie się, że nie potrafi ona pisać. Jeśli chodzi o mnie, oglądalność bloga nie przekłada się znacząco na sprzedaż książek, bo grupa osób czytających bloga zazębia się z grupą czytających moje książki w niewielkim stopniu.

Dziękuję za poświęcony czas!

Dziękuję za zaproszenie do wywiadu.

Wywiad przeprowadzony mailowo. Rozmawiał Jakub Jarno. Fot. Ernest Duffoo via flickr

Author: Booknews

Ciekawe? Podziel się!