Amerykę można poznawać po kawałku – Marek Wałkuski dobitnie wykazał to w swojej książce. Wykazał jednak także coś innego, wydawać się może, że równie istotnego – książek tego pana nie sposób poznawać w taki sam sposób. Otóż niczego nieświadomy czytelnik zasiada do tej pozycji, spodziewając się wprawdzie dobrego dania, ale bez przesady – literatura faktu co do zasady nie wciąga w tak szalony wir, jak beletrystyka. Ledwo jednak ów czytelnik nadgryzie, a ma ochotę jednym kęsem pochłonąć całą resztę. Panie Marku, tego się nie da po kaWałku.
Ostatnio miałam okazję czytać dwie książki na temat Stanów – i los chciał, że obie zasadniczo miały opisywać zupełnie inny kraj. Z jednej strony była Wyspa na prerii Cejrowskiego, z drugiej Ameryka Wałkuskiego. Spodziewałam, że rozbieżności będzie co niemiara. Cejrowski będzie ganił Obamę, Wałkuski go wychwalał. Cejrowski będzie pochwalał Republikanów za ostatnie inicjatywy ustawodawcze, Wałkuski będzie podkreślał, że Demokraci mieli znacznie lepszy pomysł. Ostatecznie bowiem Ameryk jest co najmniej kilka, więc i książki traktujące o tym zjednoczeniu Stanów powinny diametralnie się od siebie różnić. A jak było w tym przypadku? Sprawdźmy!
Cejrowski porwał mnie od pierwszej strony swoim cudownym storytellingiem – u Wałkuskiego było trochę inaczej, bo i walory tej książki są zupełnie inne. Dziennikarz radiowej Trójki stworzył pozycję, która jest znacznie bardziej treściwa od Wyspy na prerii. Tam mamy dużo humoru i lekki styl, tutaj naprawdę poznajemy Amerykę – a nie losy autora w Ameryce. To trzeba podkreślić z całą mocą – mimo że Marek Wałkuski wplótł w książkę elementy ze swego życia, jest to książka niezwykle wierna swojemu tytułowi. Dziwnie brzmi, prawda? Z pewnością, bo rzadko kiedy dostajemy to, co obiecuje nam tytuł czy opis na okładce. W tym przypadku jednak tak jest – autor skupia się na Stanach, które poznał na wylot. Opowiada nam o tym, dlaczego Super Bowl jest wielkim świętem narodowym, dlaczego Halloween tak naprawdę jest całkiem niezłe, i o co chodzi z tym dziwnym szanowaniem klienta przez wszystkie sklepy w USA. Liźniemy trochę golfa, sprawdzimy po co i na co Amerykanom wolontariat, a w końcu przemierzymy też słynne bezdrożna.
No dobrze, powie ktoś, ale gdzie napad na bank? Oczywiście jest. Gdyby go nie było, skrytykowałabym tę książkę z góry na dół i nie zostawiła na niej suchej nitki! Wiadoma sprawa, że każdy z nas czekał na gwóźdź programu, jakim było pojawienie się tego tematu na kartach książki. I dlaczego tak mało, panie Marku, dlaczego? Proponuję stworzyć monografię, bo z krótkiego rozdziału wnioskować można, że zgłębił pan temat dość skrupulatnie. Może nawet jest pan jednym z tych, którzy napadają w maskach? Nigdy się nie dowiemy. Przynajmniej dopóki pana Marka nie złapią.
Wspominam o monografii nie przypadkiem. Abstrahując od tego, że naprawdę bym ją przeczytała, styl Wałkuskiego niejednokrotnie przywodzi na myśl opracowania naukowe. Można się dziwić, skąd takie skojarzenie, kiedy mamy do czynienia z takim jajcarzem – ale momentami było dla mnie jednoznaczne. Cejrowski ma niezwykle lekkie pióro, widać to przy każdej jego książce. W przypadku Marka Wałkuskiego chodzi bardziej o treść, niż formę – przy czym właśnie formie przydałoby się trochę rozluźnienia. Oczywiście w książce pojawiają się humorystyczne akcenty, ale moim ogólnym odczuciu jest to jednak bardziej pozycja reporterska, niż rozrywkowa. Zabawy jest przy niej sporo, jednak wiedzy tkwi w niej jeszcze więcej.
Ale muszę wrócić jeszcze do odmienności tych Ameryk, o których wspomniałam na początku. Otóż wbrew moim przypuszczeniom z obu tych pozycji zasadniczo nie wyłania się wcale inny obraz kraju! Panowie Cejrowski i Wałkuski mogliby spokojnie podać sobie rękę, gdy chodzi o to, jak widzą USA. Co więcej, mogliby pójść do jednej ze swoich ulubionych knajp, zamówić coś dobrego, a potem rozmawiać o wszystkim innym, tylko nie Ameryce – bo w przeciwnym wypadku obaj wzajemnie by się zanudzili, opowiadając o rzeczach, które dobrze znają. W pewnym sensie fascynuje mnie to, że osoby o zupełnie innych poglądach na Polskę, upatrują te same zalety w Stanach. Urzeka ich amerykańska wolność, amerykański optymizm, otwartość i zdroworozsądkowe podejście do ekonomii. Owszem, różnią się w wielu kwestiach (choćby w swoim stosunku do Obamy), ale z obydwu książek płynie całkiem podobna wizja.
U Wałkuskiego jest ona znacznie bardziej rozbudowana, przez co książka ma większą wartość poznawczą – i za to należą się panu Markowi oklaski. Chętnie przeczytam wszystkie pozycje na temat Stanów, które wyjdą spod jego pióra – i wieszczę to samo każdemu czytelnikowi, który zdecyduje się poznać Amerykę po kaWałku. Polecam gorąco, choć miejcie na uwadze, że po lekturze prawdopodobnie będziecie chcieli się przeprowadzić.
Opis wydawcy (Wydawnictwo Znak):
Poznawaj Amerykę kaWałek po kaWałku:
• zajrzyj do wnętrza policyjnego radiowozu • poznaj ludzi o stuwatowych uśmiechach • udaj się na podwórkową wyprzedaż • odwiedź zamieszkany przez mormonów stan Utah • poczuj moc silnika harleya-davidsona • oddaj się przyjemnościom w rozmiarze XXL • weź udział w nieudolnie przeprowadzonym skoku na bank
Marek Wałkuski jest dziennikarzem Polskiego Radia. Mieszka w Stanach Zjednoczonych od dwunastu lat i kawałek po kawałku testuje je na własnej skórze. Jego korespondencje dla radiowej Trójki przeszły już do legendy, a poprzednia książka (Wałkowanie Ameryki) podbiła czytelników. Kolej na porcję z ulubionymi kąskami Wałka.
Najnowsze komentarze