Czy słuchanie audiobooka i twierdzenie, że przeczytało się książkę, to oszukiwanie? To pytanie coraz częściej pada w krajach, gdzie audiobooki przeżywają prawdziwy boom. W Polsce także rośnie ich popularność (choć nie jest taka jak w Stanach czy Niemczech), a zatem podobne rozważania zaczynają snuć także słuchacze i „czytacze”. Jaka jest odpowiedź?
Zapewne nie ma jednej. A może nawet jest ich tyle, ilu ludzi. W tym wypadku jednak pomocne może okazać się zdanie Daniela Willinghama, psychologa, który zajmuje się tym od strony naukowej. Bada, w jaki sposób czytanie lub słuchanie wpływa na odbiorców, a także analizuje te materiały, które w trakcie badań zebrali inni naukowcy. Jaki płynie z tego wniosek? Według psychologa dość jednoznaczny.
Biorąc pod uwagę procesy myślowe, podczas słuchania i czytania tej samej książki zachodzi w naszym mózgu to samo. Różnice nie występują, bowiem angażujemy dokładnie te same jego partie. W jednym przypadku przekładamy słowa mówione na obrazy w naszym umyśle, w drugim słowa pisane. Forma jest tutaj kwestią drugorzędną, a zatem trudno mówić o jakimkolwiek oszustwie, chyba że…
Właśnie, jakiś haczyk musiał przecież w tym tkwić. Jest on jednak niewielki i sprowadza się do tego, że różnice, owszem, zachodzą, ale tylko jeśli jesteśmy w podstawówce. Nasz młody umysł wykształca wówczas pewne obszary, które znacznie lepiej rozwiną się, jeśli będziemy słuchać, a nie czytać. Ze słowem słuchanym mamy bowiem kontakt na co dzień – z tym pisanym znacznie mniej.
Psycholog dodaje, że jest rozsierdzony za każdym razem, gdy słyszy pytanie: „czy słuchanie audiobooka to oszukiwanie?”. Wychodzi on z założenia, że takie nastawienie to wynik przekonania, że czytanie w istocie jest czymś trudnym, jakimś osiągnięciem, które wymaga niemałego wysiłku. Wysiłku, który rzekomo można obejść dzięki audiobooków. Ostatecznie Willingham nazywa to po prostu bzdurą. I właściwie trudno mu się dziwić.
Źródło: New York Magazine | Fot. Denise Krebs via flickr
Najnowsze komentarze